Przygodę z prostymi, domowymi serami warto zacząć od labneh. Ten rodzaj białego sera jest popularny w Grecji i krajach Lewantu, a jego nazwa, pochodząca z języka arabskiego, oznacza po prostu “jogurt” i ma kilka wariacji: labne, lebnah, labaneh lub labni. Trudno ocenić, kiedy wymyślono labneh, bo w kulturze Libanu, Palestyny, Syrii, Jordanu i Izraela jest obecny już od tysięcy lat. Przygotowywały go już Beduini i stanowił w ich diecie źródło białka. Znana tam była również wersja twarda, łatwiejsza do przechowywania przy koczowniczym trybie życia. Regionalne wersje labneh różnią się rodzajem jogurtu użytego do produkcji - może być na bazie mleka krowiego, koziego albo owczego.
Labneh to coś pomiędzy twarogiem śmietankowym a serkiem kanapkowym, jaki dostaniemy w polskich sklepach. Jest wyjątkowo delikatny i kremowy. A konsystencja labneh zależy od tego, jakiego jogurtu użyjemy i jak długo damy mu odpoczywać - albo będzie rzadszy, dobry do smarowania, albo twardy i zwarty. Labneh podajemy ze świeżymi warzywami, np. pomidorem, ogórkiem czy rzodkiewką, lub doprawiony ziołami, m.in. tymiankiem, miętą, za’ atarem. Świetnie smakuje też z pomidorowym albo bazyliowym pesto. Serem smaruje się kanapki, placuszki czy naleśniki, zarówno w wersji słodkiej, jak i wytrawnej.
Labneh i dobrej jakości, niezbyt kwaśna oliwa, to duet idealny. Już sam polany oliwą smakuje wyśmienicie. Co ciekawe, takie połączenie sprawdza się również w wersji słodkiej, a labneh z oliwą, odrobiną miodu i figami jest sycącym, nieco egzotycznym, drugim śniadaniem. Ale w oliwie można go także konserwować. Twardą wersję sera, uformowaną w kulki i obtoczoną w ziołach, zalewa się w słoiku oliwą tak, żeby nie wystawały ponad powierzchnię.